Szefowa na dywaniku 🙂 Rozmawiamy z Właścicielką Salonu łazienek Enano — Panią Ewą Nanowską

Enano: Dlaczego Enano? Skąd wzięła się nazwa firmy i czy faktycznie, jak krążą słuchy, nazwa jest połączeniem pierwszej litery Pani imienia i nazwiska?

Ewa Nanowska: W sumie mogłoby tak być, bo wiele na to wskazuje. Kilka lat temu zorganizowaliśmy konkurs na nazwę firmy, wtedy firma nazywała się zupełnie inaczej. Ten konkurs ogłosiliśmy wśród wszystkich pracowników, każdy na kartce miał napisać propozycję nazwy firmy, nagrodą dla zwycięzcy miała być premia w wysokości 1000 zł. Wrzuciliśmy swoje propozycje do kuli, każdy oczywiście wrzucał anonimowo. Pomysł mógł być dowolny, mógł się z czymś kojarzyć lub zupełnie z niczym. Później wyciągnęliśmy wszystkie karteczki, spisaliśmy propozycje i zrobiliśmy niejawne głosowanie. Każdy mógł oddać jeden głos na nazwę firmy i tak się zdarzyło, że większością głosów zwyciężyła nazwa "Enano". Była dyskusja, skąd pojawił się pomysł na "Enano” i na drugą nazwę ( bo dwie pierwsze były tylko brane pod uwagę). "Enano" było moją propozycja, druga należała do pracownika. Każdy miał uargumentować, z czym kojarzy mu się ta nazwa. Nigdy z moich słów nie padło, że to mają być pierwsze litery z mojego imienia i nazwiska -  Ewa Nanowska. Mój pomysł zrodził się z innego pomysłu 😉 Działaliśmy w branży łazienek w strefie sprzedaży internetowej, również na Allegro i innych Marketplace. E kojarzyło mi się osobiście z Internetem, a NANO to były małe łazienki i tak jakby zaczynaliśmy od sprzedaży małych rzeczy, małych łazienek, głównie części zamiennych. Były to te rzeczy małe - nano, które są potrzebne do łazienki. Z czasem każdy mówił: "A to od Ewy Nanowskiej". Uznałam, że nie będę wszystkim tłumaczyła. Był zamysł na sklep stacjonarny — marzeniem był duży piękny salon, ale nie mogło wiązać się to z nazwą firmy identyczną jak nazwa domeny sklepu internetowego, dlatego ta nazwa musiała być inna, ale nadal litera „e” nawiązywała do sieci - naszych korzeni. Jednak fajnie się to ułożyło, wszystko się zgadza.

E: Dlaczego łazienki? Dlaczego zajęliście się Państwo prowadzeniem sprzedaży artykułów łazienkowych?

E.N.: Generalnie pomysł był zupełnie inny i mieliśmy sprzedawać coś innego. Wywodzę się ze sprzedaży w Internecie, bo byłam redaktorem kilku portali internetowych. Kiedyś zostałam ściągnięta do pracy do znanej, bydgoskiej firmy, należącej do właścicieli firmy „Oponeo”. Zanim zaczęłam jednak tam pracować, pracowałam w dziale sprzedaży producenta narzędzi ogrodowych i to ówczesny Prezes „Oponeo” mnie wypatrzył i ściągnął od producenta do siebie. Zamierzał rozwinąć portal narzędzia.pl i szukał kogoś, kto znałby temat narzędzi ogrodowych i mógłby je wprowadzić do oferty wraz z odpowiednią promocją reklamową. Propozycja zmiany pracy była dla mnie sporym zaskoczeniem. Jakoś tak nie do końca poważnie potraktowałam tę propozycję, ale nie miałam nic do stracenia. Wizja możliwości jakie mogłabym mieć wykonując pracę wedle swojej intuicji i pomysłów - była silniejsza. Propozycja Prezesa dawała mi sporo możliwości, jeśli chodzi o rozwój własny i była zgodna z tematyką tego, co właśnie studiowałam. Miałam zająć się reklamą oraz stanowić pomoc i wsparcie dla kolegi ze sklepu internetowego narzędzia.pl, z czasem okazało się, że mogłabym rozwinąć jeszcze inne zagadnienia, więc został mi przydzielony dodatkowo portal metale24.pl. W tamtym czasie była to „goła” domena, na której nie było nic. Prezes dał mi wolną rękę jeśli chodzi o pomysły i kierunek działania. Warunek był jeden - ona w kilka miesięcy miała zacząć na siebie zarabiać. W tym czasie miałam do dyspozycji grafików, programistów - dzięki ich pomocy stworzyłam portal, który zaczął sprzedawać reklamę, jeździłam na targi z branży metalurgii. Niełatwy temat. Tworzyłam i sprzedawałam reklamę - dość szeroko rozumianą, współpracowałam z redaktorami z różnych czasopism, mam jeszcze w swoim prywatnym archiwum egzemplarze tych czasopism branżowych, są w nich wywiady, relacje z targów ze mną. Można powiedzieć, że branża reklamowa i internetowa nie była mi obca od początku mojej pracy zawodowej.

W tamtym okresie poznałam koleżankę, z którą miałam bardzo dobry kontakt. Świetnie się rozumiałyśmy. Z czasem relacja przerodziła się w przyjaźń, spotykaliśmy się na dwie pary. Któregoś wieczoru, przy lampce wina stwierdziłyśmy, że otworzymy swój własny biznes, jednak miał on dotyczyć zupełnie innej branży – konkretnie rolniczej. Jej mąż był programistą, zajmował się serwerami, więc miałybyśmy ważne dla nas wsparcie techniczne. W trakcie tego wieczoru mój mąż trochę dla „śmiechu” kupił za symboliczną złotówkę jeszcze kilka domen, m.in. jedną z branży łazienkowej -  mąż w tym czasie pracował jako przedstawiciel w firmie produkującej meble łazienkowe. Po pewnym czasie okazało się, że z naszego wspólnego biznesu z koleżanką nie za wiele wyszło, a domena kupiona przez Piotra (męża – przyp. red.) pozostała… i tak to się zaczęło. Piotr stwierdził, że może spróbujemy z łazienkami, znał kilku innych przedstawicieli, kilka hurtowni. To był jego pomysł, a dla mnie było wówczas obojętne co będę sprzedawała czy będzie to usługa, czy produkt. Uważała, że ja sprzedać mogę wszystko, pod warunkiem, że będę miała wiedzę o produkcie. W sposób przystępny przedstawię jego zalety i wady. Uczciwie porozmawiam z klientem i co najważniejsze sama będę przekona do tego, co się oferuje. Od początku głównym mottem w naszej firmie było: My nie sprzedajemy, tylko spełniamy marzenia. Przyświeca nam ten cel do dzisiaj. Wiemy, jak ważne jest, by klient był zadowolony. Jeśli klient będzie zadowolony to będzie polecał nas innym, co z kolei pozwoli nam rozwinąć sklep i zyskać nowych klientów. Tak właśnie działamy, tak nasz zespół podchodzi do klientów. Niejednokrotnie podczas rozmów, spotkań powtarzamy naszym doradcom (a mamy w zespole głównie kobiety) – „Doradź, porozmawiaj z klientem tak, jak sama byś chciała, by Tobie doradzono”. My też na co dzień jesteśmy przecież klientami i tak ważne jest dla nas, żeby mieć tę pozytywną energię i dobry przekaz od drugiej osoby.

E: Czy Bydgoszcz jest dobrym miastem do prowadzenia biznesu?

E.N.: Myślę, że miasto jak miasto, każde jest dobre. Liczy się zaangażowanie, pomysł na biznes, znalezienie odpowiednich ludzi, którzy potrafią „wejść całym sobą” w pomysł, zrozumieć go, chcieć realizować i rozwijać. Cały czas uważam, że najważniejsze jest znaleźć odpowiednich ludzi wokół siebie. Jeśli chodzi o branżę łazienkową w Bydgoszczy mamy dwie bardzo duże Castoramy, dwa Leroy Merlin, OBI, Mrówki i wiele innych sklepów, salonów stacjonarnych, więc konkurencja jest bardzo duża.

Trzeba znaleźć sposób na swój biznes i tak go poprowadzić, żeby klienci wybierali akurat nasz salon, a nie żaden inny. W każdym mieście, w obrębie każdej branży zawsze jest konkurencja, mniejsza lub większa, mało jest niszowych biznesów. Wiele zależy od zaangażowania ludzi, od ich pomysłów i systematycznej pracy, często też od otwartości na zmiany.

Konkurencja jest zawsze, jednak z mężem wychodzimy z złożenia, że nie oglądamy się na nią. To konkurencja ma patrzeć na nas i my tworzymy nową jakość w branży, kreujemy naszą biznesową płaszczyznę. Trzeba samemu wziąć odpowiedzialność w swoje ręce. To jest tak jak z marzeniami – czasami są nierealne, niemożliwe, ale udaje się nam je realizować, dlatego że głęboko w nie wierzymy. Nie oglądamy się za siebie, obieramy cel, dążymy do niego krok po kroku i osiągamy go. Myślę, że mniejsze czy większe firmy rodzą się właśnie z marzeń, z pomysłów, z bardzo systematycznej pracy i ze sporego zaangażowania nie tylko samych właścicieli, ale całego zespołu. Zespół trzeba zarazić swoimi pomysłami, przekonać, co do tego, że to jest świetny kierunek. Jak wszyscy będą o tym przekonani to się właśnie uda, bo uda się wspólnymi siłami.

E: Czyli trzeba mieć niejako również w sobie cechy lidera?

Czy ja mam takie cechy — nie wiem, czasami pewne rzeczy są „wyniesione” z domu. Pracowałam od dziecka. U nas z domu nigdy się specjalnie nie przelewało. Pamiętam, że jak były święta, a ja dostałam pod choinkę bluzę z kapturem i spodnie jeansowe, o których marzyłam od dawna to byłam tak szczęśliwa. Dbałam o nie, żeby ich nie pobrudzić, żeby jak najdłużej mi służyły. Zawsze leżały idealnie ułożone na półce w szafie (porządku uczyła nas i pilnowałam od małego moja mama). Szanowałam swoje rzeczy jak tylko mogłam, bo wiedziałam, że rodzicom ciężko było je kupić. Rodzice nauczyli mnie i siostrę przede wszystkim szacunku i ciężkiej pracy już od dziecka, w ich naukach było dużo mądrości życiowej. Od drugiej klasy szkoły podstawowej pomagałam rodzicom w ich biznesie. To był czas, gdy handlowali na rynkach, więc jeździłam razem z nimi. To tutaj nauczyłam się rozmawiania z ludźmi, sprzedaży – podpatrując rodziców. Pamiętam, że na rynki jeździliśmy już dnia poprzedniego o godzinie 22.00 – czyli dzień wcześniej, tylko po to żeby zarezerwować miejsce, żeby następnego dnia móc od samego rana handlować. Latem, zimą - cały rok, niezależnie od pogody - to też uczyło nas pracy w trudnych warunkach. I tak od drugiej klasy szkoły podstawowej, przez całe liceum i również na studiach pomagałam rodzicom w ich biznesie. Ciężka fizyczna praca nie była mi obca i pewnie ona zbudowała mój charakter. Autorytetem dla mnie był zwłaszcza tata: był pracowity, zbudował nasz dom sam, pracował na Polskich Kolejach Państwowych, z zawodu był blacharzem samochodowym - mistrzem, mógł zatem też uczyć zawodu czeladników. Pracował można powiedzieć na okrągło, żeby zapewnić nam najlepsze warunki życia. Wszystkim co miał dzielił się z nami, z mamą, z moją siostrą, ze mną. Mój tata był bardzo mądrym człowiekiem. Uczył nas nie tylko pracowitości, ale również przewidywania, analizowania, wspierał nas, doradzał, ale zostawiał nam wolność wyboru. Tłumaczył świat i zachowania ludzi oraz analizował z nami jak pewne rzeczy należy interpretować. Niestety umarł zbyt szybko, bo zaledwie w wieku 56 lat.

E: Czy zgadza się Pani ze stwierdzeniem, że mężczyzna jest głową w związku, a kobieta szyją, która tą głową kręci?

E.N.: Myślę, że coś w tym jest. Mnie tata nauczył być głową, natomiast wiem, że muszę być szyją i staram się nią również być 😊

Dla silnych kobiet związki bywają zazwyczaj trudniejsze. Silnej kobiecie trudniej jest ukryć swoją siłę – poskromić ją tak, aby mężczyzna też czuł się przy niej silnym.

Myślę, że mój mąż też jest silną osobowością, co jednak nie zmienia faktu, że w niektórych kwestiach to ja odpowiadam za wiele działań. Mam swoją "wizję" i co trzeba przyznać lubię zaryzykować (mierząc oczywiście siły na zamiary - chociaż dalej jest jakieś ryzyko). To ja zazwyczaj podejmuję niektóre decyzje finalnie, aczkolwiek te najważniejsze, kluczowe zawsze są konsultowane. Decyzje nie są podejmowane jednoosobowo i są analizowane na zasadzie argumentów „za i przeciw”. Zdarzają się też czasami jakieś ciche dni (śmiech) - bo ja bym w niektórych kwestiach podjęła inną decyzję, a Piotr inną - jednak, gdy jego argumenty są na tyle mocne, to też muszę przełknąć swoje wizje i ... jak to Piotr mówi "małą łyżeczką, a nie chochlą". Ostatecznie decyzje i tak muszą być wspólne.

E: Poniekąd odpowiedziała Pani powyżej na pytanie: firmę Enano prowadzi Pani z mężem, ale kto zazwyczaj podejmuje kluczowe decyzje?

W życiu zawodowym podejmujemy decyzje wspólnie, natomiast w życiu prywatnym jest dużo takich decyzji, które podejmujemy odrębnie. Każdy z nas ma jakieś swoje marzenia i swoje cele, bo będąc w związku trzeba tak naprawdę mieć przestrzeń dla siebie, dla swoich marzeń i też je realizować. Jest dużo takich prywatnych decyzji podjętych samodzielnie. Dla mnie taką decyzją, gdzie musiałam ją doprowadzić sama praktycznie od początku do końca była budowa domu. Przygotowywałam się do tego dwa lata. Wszystko miałam koncepcyjnie przygotowane, projekty, umówieni wykonawcy, materiały kupowane zawsze przed podwyżkami, czekające na placach hurtowni. Mężowi dom jako mury do szczęścia nie był potrzebny, natomiast ja czułam, że potrzebuję więcej przestrzeni. Całe życie mieszkałam w domu, zawsze miałam trawę pod nogami, bardzo dusiłam się w bloku. Początkowo, by zaspokoić tę potrzebę kupiłam działkę ROD. Domek, który kupiłam należał wcześniej do starszego małżeństwa, które miało go przez trzydzieści cztery lata, więc wymagał generalnego remontu. Doprowadziłam go do bardzo dobrego stanu, była w nim łazienka, kuchnia, piwnica, którą szybko wypełniłam przetworami i potem stwierdziłam, że skoro tutaj sobie poradziłam, dom jestem też w stanie wybudować. Mąż uczestniczył patrząc nieco z boku, na zasadzie obserwatora, to ja rozmawiałam z ekipami, ja ustalałam szczegóły - on oczywiście uczestniczył w spotkaniach. Wszystkie decyzje odnośnie budowy, wykończenia domu podejmowałam ja, mąż zazwyczaj stał z boku i tylko patrzył, nie wkraczał w ten temat dając mi pełną swobodę i samodzielność co do decyzji. Mój mąż od zawsze mieszkał w bloku, więc nie rozumiał moich potrzeb, ale ich nie negował. Z perspektywy czasu twierdzę, że on do mieszkania w bloku już by nie wrócił. Ma też już taką tradycję weekendową, że to on kosi trawę. Przyzwyczaił się, że to jego zadania i wykonuje je jak mówi z przyjemnością, też daje mu to reset od pracy w biurze. Nawet, gdy Filip (syn Państwa Nanowskich - przyp. red.), chce skosić trawę, Piotrek mówi do niego: „Zostaw kosiarkę, to moje zajęcie. Zapytaj mamę, w czym możesz pomóc” 😊

E: Czy prowadząc swoją firmę można zachować balans między życiem zawodowym, a prywatnym?

E.N.: Chciałoby się go zachować, ale nie zawsze się udaje. Zdarza się, że ten balans jest. Są też takie momenty, że życie zawodowe bardzo mocno wpływa na życie prywatne. Bywają takie chwile w firmie, gdzie po wyjściu z niej ja dalej myślę i pewne rzeczy jeszcze układam, planuję albo – będąc już w domu – wpadnę na pewien pomysł i omawiam go z mężem. Wtedy jednak nasze dzieci bardzo szybko doprowadzają nas do porządku, mówiąc: „Jesteście w domu, porozmawiajcie sobie w pracy o pracy”.

E: Czym jest dla Pani sukces?

E.N.: Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna, ponieważ sukces ma dla mnie wiele obliczy.

Sukces zawodowy to nasz salon i jego różnorodna, piękna ekspozycja, to nasi pracownicy oraz atmosfera, która tutaj panuje.

Sukces to radość w oczach innych, gdy widzę, że praca wykonana jest dobrze, i jednocześnie dodaje innym skrzydeł.

Gdy widzę, że pracownik z zaangażowaniem rozmawia, uśmiecha się do klienta, a klient do niego, gdy czasem razem o godzinie 18 wychodzą z salonu, rozmawiają i śmieją się. Dodam, że ja też w pracy spędzam wiele czasu, co pozwala mi być dobrym obserwatorem tego, co dzieje się we firmie.

Sukcesem jest to, że mam odpowiednich ludzi blisko siebie, mam bardzo dobry zespół. Kiedy widzę, że doradca z salonu rozmawia z klientem bardzo swobodnie i przyjacielsko. Widać zadowolenie w oczach klienta i doradcy, wówczas wiem, że to co im mówię ma sens, bo „My nie sprzedajemy, my spełniamy marzenia” i to jest również sukces.

Gdy patrzę na statystyki i widzę fajne liczby w odpowiednich tabelach, to jest to dla mnie sukces.

Gdy idę do działu marketingu i rzucę jakieś hasło i podłapie je kilka osób, odpowiednio je rozwija to jest to dla mnie ogromny sukces. A muszę dodać, że mam bardzo kreatywny marketing - czasem nie nadążamy z realizacjami pomysłów, a wiele z nich jest świetnych.

Ogromnym takim moim sukcesem było dla mnie też to, że gdy byliśmy na nartach w Austrii – mimo wewnętrznego strachu – zjechałam z lodowca, chociaż cały czas widziałam przepaść z jednej strony i brak jakichkolwiek barierek – a dla amatora takiego jak ja czarna trasa to był koszmar. 

Niewątpliwie największym wyzwaniem jakie mam i jednocześnie mam nadzieję największym sukcesem są i będą dla mnie moje dzieci. One są bardzo kontaktowe, otwarte i kreatywne. Cieszę się, że potrafią podejść do mnie i powiedzieć o swoich radościach i problemach. Gdy proszą, żeby podpowiedzieć im jak coś zrobić, jak rozwiązać problem. Nie zawsze mnie słuchają, ale rady, które im podaję, są dla nich drogowskazem.

Dużym sukcesem dla mnie jest też to, że cele, które sobie obieram, udaje mi się osiągać.

E: Jako kobieta i matka córki, przed jakimi błędami, które według Pani popełniają kobiety, ostrzegłaby Pani swoją córkę?

E.N.: To jest bardzo trudne pytanie, bo tych błędów może być po drodze bardzo dużo. W życiu spotyka nas bardzo dużo zawiłości, manipulacji i czasem niesprawiedliwości. Nie można nawet tego nazwać błędami, bo człowiek od dziecka uczy się różnych rzeczy, przede wszystkim musi nauczyć się być empatycznym, otwartym, pracowitym, ale musi również umieć zaznaczać granice. Czasami błędem jest to, że nie potrafimy zaznaczyć tych granic. Dotyczy to każdej sfery: koleżeńskiej, zawodowej, rodzinnej.

Jednak największych błędem – grzechem jest też to, że zapominamy o sobie i chyba chcąc dobrze dla innych, gdzieś w tym wszystkim zapominamy o sobie i swoich potrzebach. Sami się zatracamy i gubimy biegnąc zbyt szybko. Sądzę, że za mało myślimy i dbamy o siebie.

E: Jakie są wartości firmy Enano? Jakimi wartościami kieruje się Pani w prowadzeniu biznesu?

E.N.: Z mojego punktu widzenia ogromną wartością jest to, by czuć się dobrze w miejscu, w którym się pracuje. Dla mnie największą wartością jest klimat, emocje między ludźmi. Jeśli pracownicy odpowiednio się dobiorą w danych działach, to potrafią bardzo dobrze ze sobą współpracować i czerpać z tego przyjemność. Idealnie jest, gdy pracownicy wzajemnie sobie pomagają, uzupełniając się. Ważne jest, aby kierować się empatią, trzeba być poukładanym wewnętrznie i systematycznym w tym co się robi, bo tylko systematycznością można osiągnąć sukces. Nie da się prowadzić biznesu „szarpanego”, trzeba mieć stabilizację pod wieloma względami. Ważne jest, by zwłaszcza prywatne problemy, które każdy z nas ma zostawić też przed przekroczeniem drzwi do pracy, by dać sobie odpoczynek od ich. Ciężko jest funkcjonować w pracy, jeśli w głowie są problemy, których i tak nie rozwiążemy w danej chwili. Musimy umieć się zresetować, tylko po to, by nabrać energii, trzeba wejść w inne buty i dobrze spełniać swoją rolę. Jeśli praca jest pasją, człowiek potrafi w miejscu pracy odpocząć od problemów prywatnych, naładować swoje baterie. Praca może być akumulatorem dla pracownika, a on sam akumulatorem jest też dla innych - czasem nawet dla klientów.

E: W jaki sposób odpoczywa Pani po pracy?

E.N.: Relaksuje mnie praca w ogródku. Uwielbiam swój ogród, który zaplanowałam i co roku coś do niego dokładam lub nawet zmieniam diametralnie. Mój ogród jest piękny, cały czas mnie zachwyca. Kwitnie na każdym rogu. Lubię też tworzyć rzeczy handmade, ale głównie w sezonie zimowym, kiedy nie zajmuję się ogrodem. Robię różne cuda z makram: zaplatam koszyczki, tworzę wraz z córką ozdoby, w tym dekoracje choinkowe. Ostatnio zrobiłam dla córki czapkę na szydełku. Wyrabiam świeczki z olejkami zapachowymi, z dodatkami płatków kwiatów, z kawą, aromatyczne musujące kule do kąpieli. Najbardziej jednak kocham ogród. Szukam kolekcjonerskich odmian nasion pomidorów, zazwyczaj wysiewam po kilka ziarenek i wysadzam je zazwyczaj już w lutym, w marcu. Wszystko uprawiam na naturalnych nawozach, które sama wytwarzam (np. z pokrzyw czy żywokostu). Koszt i wysiłek, nakład czasu i pracy jest ogromny, jednak satysfakcja z plonów oraz smak warzyw wynagradza cały trud.

E: Wanna czy prysznic?

E.N.: Koniecznie wanna. Do kąpieli używam własnoręcznie przygotowanych soli kąpielowych, załączam muzykę z telefonu, który kładę na dębową półkę na wannie, zapalam świeczkę i mam już klimat 😉 Uwielbiam długie kąpiele, nawet godzinne, gdy mam mniej czasu to też biorę kąpiel w wannie, ale wówczas nieco krótszą. W łazienkach mam dużo roślinności (ogromne strelitzie nikolai i regina oraz ścianę z mchu poduszkowego). Naturalny widok uspokaja, a taka kąpiel relaksuje ciało i umysł.

E: Jaka jest Pani prywatna łazienka?

E.N.: Moją ulubioną łazienką jest ta, która należy do dzieci, znajduje się tam bardzo wygodna wanna. Natomiast w naszej łazience uwielbiam to, że mamy podwójną szafkę z dwiema umywalkami, każdy ma swoje lustro i przestrzeń wygodnie zagospodarowaną.

E. Co Panią motywuje do pracy?

E.N.: Motywuje mnie poczucie przyszłej radości z tego, że na pewno uda mi się zrealizować to, co zaplanowałam. Lubię piękne, przemyślane i uporządkowane przestrzenie. Pomysły zrealizowane z sukcesem z zadowoleniem pracowników i klientów. To wszystko mobilizuje mnie do dalszego działania. Cieszą mnie szkolenia produktowe, które podwyższają wiedzę, kompetencje i profesjonalizm naszej załogi. Cieszę się z ich sukcesów zawodowych. Lubię, gdy to Oni są szczęśliwi, bo taką właśnie firmę wraz z mężem chcieliśmy mieć. Taką do której idzie się z przyjemnością i wykonuje się swoje zadania z pełnym zaangażowaniem i radością.

E: O czym marzy Szefowa Enano?

E.N.: Marzę, aby ludzie (my, pracownicy, klienci) czuli się ze sobą dobrze u nas w salonie, aby współpraca między nimi była harmonijna. Dzięki czemu będziemy mogli nie tylko iść razem dalej, ale wręcz biec i podnosić poprzeczkę sobie wyżej.

Prywatnie mam bardzo przyziemne pragnienie: chciałabym mieć 3 tyś. m2 działki z widokiem na las, lub z linią brzegową lasu - ale z dobrym dojazdem do naszej firmy (czyli nie tak daleko). Cudownie byłoby słyszeć po pracy szum wiatru, by móc iść na grzyby zaraz za płotem, bym widziała, kiedy jakaś sarenka czasami do mnie zawita. Postawiłabym na tej działce domową wędzarnię oraz prawdziwą ziemiankę, w której mogłabym przechowywać przetwory.

Marzy mi się też kurnik i dziesięć kur. Ogród, w którym miałabym szklarnię, dosyć dużą i wysoką, żebym nie musiała się schylać, sporo donic warzywnych... no i mnóstwo pięknych kwiatów i drzewek owocowych kolumnowych.

To są marzenia na za jakiś czas.

A tu i teraz marzy mi się żeby podróżować, aby móc na krótko wyrwać się odpocząć w różnych miejscach świata, po to by też czerpać inspiracje i nowe pomysły na rozwój firmy i przy tym wypocząć.

E: Dziękuję za rozmowę.

Kilka zdjęć z prywatnego albumu

Łazienki Państwa Nanowskich


TagI

wywiad, załoga enano


Może Cię również zainteresować

​Szefowa na dywaniku :) Rozmawiamy z Właścicielką Salonu łazienek Enano — Panią Ewą Nanowską

​Szefowa na dywaniku :) Rozmawiamy z Właścicielką Salonu łazienek Enano — Panią Ewą Nanowską
{"email":"Email address invalid","url":"Website address invalid","required":"Required field missing"}
>